„Projekt X” to film, do którego ktoś w moim wieku, czyli ktoś, kto już chociażby od kilkunastu lat nastolatkiem nie jest, podejdzie raczej bardzo sceptycznie. Bo to rzecz o wielkim imprezowaniu, piciu na umór, braniu co tylko wpadnie w ręce (i popijaniu tego alkoholem) i okazjonalnym – raz jeszcze to określenie – zaliczaniu panienek/chłopców dla samego zaliczania, bo przecież tak trzeba na imprezach; po to się je organizuje. Nie ma tu więc żadnej głębi, nie ma tu żadnego artyzmu, a jednak film jest bardzo sugestywny i – to dobrze lub źle – może wyzwalać chęć zorganizowania czegoś podobnego lub przynajmniej uczestniczenia w czymś choć w namiastce podobnym. Owa sugestywność jest wynikiem filmowej realizacji, która ma sprawić, by widz (szczególnie młody) uwierzył, że ta wielka impreza wydarzyła się naprawdę. Realizatorzy osiągnęli to poprzez nadanie „Projektowi X” formy dokumentu, czyli, konkretniej mówiąc, jednemu z bohaterów, którego w pełni widzimy może ze dwa lub trzy razy, dano do ręki kamerę i to on (plus pod koniec filmu kamery z radiowozu, telewizyjnego helikoptera i telefonów komórkowych balujących) nagrywa cały przebieg imprezy, tworząc zapis będący pamiątką tego wielkiego wydarzenia. Jako widzowie oglądamy wszystko to, co zostało zarejestrowane - począwszy od przygotowania balangi, poprzez jej stopniowy rozwój, aż po utratę nad nią kontroli, czyli totalne apogeum, w którym słowo „anarchia” odmieniane jest przez wszystkie przypadki.
Taki sposób prezentacji wydarzeń, który ma sprawić wrażenie całkowitej autentyczności, nie jest w „Projekcie X” czymś nowym. Wcześniej widzieliśmy to w filmach: „Blair Witch Project” czy „Projekt: Monster” – oba, jak widać, z „projektem” w tytule. Ale nowość tutaj polega na tym, że jest to – o ile się nie mylę – pierwszy taki film, dotyczący nastolatków i tego, jak daleko może sięgać ich inwencja organizacyjno-twórcza.
Nie ma co ukrywać – właśnie dla nastolatków jest to jeden z najlepszych filmów, jaki do tej pory oglądali, dobrze się na nim bawią (działania bohaterów wzbudzają u nich podziw i szacunek) i chętnie obejrzą go po raz kolejny (takie deklaracje usłyszałem już chociażby od niektórych swoich uczniów). Dla starszych niż naście lat (załóżmy tak do „trzydziestki”?) może być to film jeszcze do zniesienia; może nawet wywoływać uśmiech, jeśli w ogóle się na niego wybiorą. Natomiast ci już najstarsi (czyli 30, 40, 50 - i więcej - plus) na pewno nie poczują entuzjazmu tą „domówką wszech czasów”, jak reklamowany jest film, więc spokojnie mogą darować sobie jego seans. Chyba, że potraktują go jako materiał informacyjno-ostrzegawczy, pokazujący do czego zdolne mogą być ich dzieci. Przy czym wtedy film bardziej wzbudzi w nich niepokój, niż dostarczy jakiejkolwiek rozrywki. Bo – nie ma co ukrywać – to, co możemy zobaczyć w „Projekcie X”, jest dalekie od urodzinek w McDonald’s czy jakimkolwiek kinie.
dominon@interia.pl