Warning: session_start(): Failed to read session data: user (path: ) in /home/www/resinet2020/html/inc/Session.php on line 22
Recenzja "Dzień dobry, kocham cię!" | Rzeszów | Serwis Rozrywkowy RESINET.PL Res Login

Recenzja "Dzień dobry, kocham cię!"

Dominik Nykiele recenzuje filmwe "Dzień Dobry Kocham Cię!".
Recenzja "Dzień dobry, kocham cię!"
Reklama
Wiele lat temu Jerzy Gruza, szanowany filmowiec, człowiek telewizji i autor wielu słuchowisk radiowych, zrobił film „Gulczas, a jak myślisz?” (2001), który zrodził się na fali popularności „Big Brothera”, a szczególnie na „pięciu minutach” jego uczestników. Zaangażował ich do swojego filmu i myślał, że to wystarczy, aby odnieść sukces. Nie wystarczyło, ponieważ scenariusz został napisany na kolanie (pod konkretne osoby), to raz, a dwa, odtwórcy roli koło aktorstwa nawet nie stali. W dodatku to sprawiło, że gotowy produkt (bo ciężko nazwać to filmem) obnażył płytkość i bezwyrazowość jego odtwórców, którzy jak szybko zyskali sławę, bo byli tylko znani z tego, że są znani, tak szybko odeszli w medialny niebyt, bo byli tylko znani z tego, że są znani. Tym sposobem „Gulczas…” przepadł, uzyskując na portalu filmweb ocenę 2.0/10 (słowna ocena społeczności: bardzo zły). Dzisiaj w nizinowych ocenach przebija go tylko „Yyyreeek, kosmiczna nominacja” (ocena 1.4/10; słowa ocena społeczności: nieporozumienie) – następny film Gruzy, również z uczestnikami popularnego reality show, po którym już reżyser odszedł w filmowy niebyt, odwieszając swój zawód na kołku – oraz „Kac Wawa” (ocena 1.9/10; słowna ocena społeczności: bardzo zły), o którym nie ma sensu nawet już wspominać, bo historię tego czegoś znają wszyscy.

Ta opisana wyżej sytuacja, związana z obsadzaniem „gwiazd” małego ekranu w produkcjach bez scenariuszy, przypomniała mi się zaraz po wyjściu z kina po seansie „Dzień dobry, kocham cię!”. Nie jest to, oczywiście, w pełni adekwatne porównanie, ale jednak podobieństwa są już widoczne po krótkim obcowaniu z „dziełem”.

Po pierwsze, „Dzień dobry…” bazuje jedynie na jakimś tam zarysie scenariusza, który wymaga(ł) naprawdę solidnego dopracowania – zarówno jeśli idzie o fabułę, jak i dialogi. Bo na obecną chwilę jedno połączone z drugim daje pseudomiłosną opowieść o trzydziestolatkach o umysłach piętnastolatków. W dodatku znowu „w wielkim mieście” (obowiązkowo w Warszawie). Dalej owo połączenie sprawia, że już na samym początku (i tak jest do samego końca) wyziera z ekranu coś, co daje poczucie braku ładu i składu. W dodatku zostało to podlane całkowitą bezemocjonalnością. Dlatego oglądaniu tej „komedii romantycznej” - bez komedii i bez romansu – towarzyszyły mi emocje porównywalne z tymi, które towarzyszą oglądaniu turnieju szachowego. Tak więc ja jako widz byłem w kinie sobie, a to, co na ekranie – sobie.

Po drugie, a propos obsadzenia ludzi znanych z tego, że są znani. Pani Barbara Kurdej-Szatan w publicznej świadomości funkcjonuje jako „ta blondynka z Play’a”. Owszem, pojawiła się epizodycznie w kilku serialach i dwóch lub trzech filmowych tytułach (w tym w kolejnym ekranowym nieporozumieniu pt. „Ciacho”), ale ciężko nazwać to aktorskim dorobkiem. Nie odbieram jej tu ani osobistego wdzięku i uroku (o urodzie już nawet nie wspominam), ani talentu, ale mam nieodparte wrażenie, że „Dzień dobry…” zostało napisane właśnie pod nią. A że zostało tak napisane i tak nakręcone, że zarówno ona, jak i pozostali aktorzy nie mają za bardzo co grać, to już nie jej wina i inna kwestia. W każdym razie pojawienie się kogoś budzącego w świadomości publicznej tak wielką sympatię jak ona, najzwyczajniej w świecie, nie wystarcza. Ale tak naprawdę to tylko jej osoba sprawiła, że nie wyszedłem z seansu i prawie do końca udało mi się opanować opadające powieki.

I po trzecie, nic mnie tak bardzo nie drażni w polskich produkcjach „dla milionów odbiorców”, jak wręcz do bólu prostackie lokowanie produktu. W serialu (jak np. w „Rodzince.pl”), to jeszcze przejdzie, to jeszcze nie razi tak bardzo. Natomiast w kinie podwójnie, a może nawet potrójnie podnosi ciśnienie, bo nie dość, że każdy seans poprzedzają nawet półgodzinne reklamy (sic!), to na dokładkę po tych reklamach otrzymujemy coś takiego jak „Dzień dobry, kocham cię!”. I tak wizyta w kinie zamiast być przyjemną i relaksującą wyprawą, kończy się zmęczeniem, irytacją i świadomością straconych pieniędzy. A nie temu ma służyć ta Sztuka i jej miejsce.


Dominik Nykiel
dominon@interia.pl


Facebook Google+ Twitter
Reklama
Reklama
Reklama

Warning: session_start(): Failed to initialize storage module: user (path: ) in /home/www/resinet2020/html/menu_top/nowa_stopka.php on line 2