Trzeba jednak przy tym wszystkim zaznaczyć, że chociaż produkcje o tematyce chrześcijańskiej zaczynają u nas świecić coraz intensywniejszym światłem (największym jak dotąd sukcesem i rozgłosem cieszyła się „Cristiada”, pokazywana u nas w 2013 roku), to jak na razie pozostają jeszcze w sferze niszowej, a nawet – niestety - bywa często i tak, że przez co niektórych traktowane są z pogardą i szyderstwem. W każdym razie myślenie o nich powoli, powoli się zmienia. Sam coraz bardziej przekonuję się do nich, podchodząc z coraz większą życzliwością i zainteresowaniem, bo coraz lepiej są realizowane. W ogóle kluczem do ich akceptacji jest uświadomienie sobie, że tego rodzaju filmy cechują się prostotą (właśnie realizacyjną) i uproszczeniem (nie ma więc sensu doszukiwać się niedociągnięć, nieścisłości i wytykać im sielankowość i bajkowość). One po prostu mają za zadanie – jak to napisał Łukasz Adamski – „ewangelizować widza prostym, mocnym i jednoznacznym przekazem”.
„Cuda z nieba” to kolejny reprezentant tego gatunku. Zrobili go ci sami ludzie, którzy stoją za „Niebo istnieje… naprawdę”. Wspominam o tym, ponieważ oba te filmy zainspirowały prawdziwe wydarzenia (omówione szeroko w mediach amerykańskich i opisane w książkach), oba dotyczą dzieci (oraz ich rodzin) i ich cudownego powrotu do życia lub ozdrowienia, które wiązało się z rozmową z… Bogiem (sic!) Tutaj historia dotyczy dziewięcioletniej dziewczynki o imieniu Annabel (rewelacyjna Kylie Rogers; można ją podziwiać również w „Ojcowie i córki”, gdzie partnerowała Russellowi Crowe), która zapada na nieuleczalną chorobę układu trawiennego. Nieszczęście to spada na dobrą, wesołą i pobożną rodzinę, której wiara (szczególnie matki) zostaje wystawiona na próbę. Oglądamy więc nie tylko walkę z chorobą, ale również oddalenie od Boga, słuchając przy tym pretensji do Niego.
Nie jest to jednak film tylko o ludzkich nieszczęściach, wierze i cudach z nieba, o których informuje nas już sam tytuł. To, jak dla mnie, przede wszystkim film o wielkiej sile kochającej się rodziny, która w kryzysowej sytuacji, mocno poturbowana i wątpiąca, potrafi zacisnąć zęby i walczyć mimo wszystko i wszystkich. Patrzenie tutaj szczególnie na walkę matki (i – raz jeszcze – jej zwątpienie w Boga), którą gra Jennifer Gardner, kolejna gwiazda wielkiego i małego ekranu, porusza i dodaje wiary. Właśnie to jej zaangażowanie, ten upór i determinacja najbardziej przykuwają uwagę i angażują w tę historię. I nie da się ukryć, że owa historia przedstawiona w „Cudach z nieba” nie tylko porusza i ogrzewa serce, ale jest jednocześnie piękna i mądra. A na dodatek przemawia przez nią samo życie.